Kinofilizm zaawansowany czyli o bez wątpienia najcudowniejszym uzależnieniu na świecie.

czwartek, 13 listopada 2014

Imigrantka - recenzja



"Imigrantka" w reżyserii James'a Grey'a to melodramat, którego akcja toczy się w czasach po I wojnie światowej, gdy młoda polka Ewa Cybulska udaje się do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu lepszej przyszłości. Udaje się tam z siostrą, która niestety ma problemy zdrowotne. Z pomocą Ewie nadchodzi pewien gentleman o imieniu Bruno, który ot tak, z nikąd oferuje przyjazną dłoń. Ewa zostaje wciągnięta do świata zupełnie jej nieznanego, pełnego burleski i przypadkowego seksu. Podczas przedstawienia poznaje pewnego magika o imieniu Orlando, który pragnie wybawić ją z tego świata. Niestety nie jest to tak łatwe, jak mogłoby się wydawać... 

Wiem, że nie powinien to być najważniejszy punkt recenzji ale niestety, jako Polka nie jestem w stanie przejść wobec tego obojętnie. Nie potrafię zrozumieć dlaczego do roli polki zaangażowano kobietę narodowości francuskiej? Mam ogromny szacunek do Marion jednak uważam, że tą rolą przejdzie do historii jako posiadaczka najgorszego polskiego akcentu. Scen zawierających polskie dialogi nie byłam w stanie znieść... A znieść potrafię naprawdę wiele. Wiem, że Cottilard jest wspaniałą aktorką jednak w tym wypadku, niestety, przeliczyła trochę swoje możliwości. Zdaję sobie sprawę, że film ten nie był kręcony "pod polską publiczność" jednak jeśli już reżyser decyduje się powierzyć francusce 20 stron polskich dialogów powinien stanąć na wysokości zadania by sprawić, by dialogi te brzmiały jak najbardziej naturalnie.


Sam pomysł na fabułę uważam za bardzo ciekawy. Niestety, moim zdaniem zupełnie niewykorzystany. Akcja toczy się wolniej niż mucha w smole. od czasu do czasu czuć przebłyski pewnych nagłych zwrotów, jednak, jak się okazuje - to nic więcej niż fałszywe alarmy. Nie mogę stwierdzić, że wynudziłam się na tym filmie. Absolutnie nie żałuję dwóch godzin poświęconych na seans. Niemniej jednak nie potrafię ukryć swojego rozczarowania. Główna bohaterka jest postacią rozczarowującą pod niemal każdym względem. Mimo, że to właśnie jej gwiazda miała lśnić najmocniej - zaserwowano nam jedynie jej smukły cień. Ewa wprost tryska infantylnością i brakiem spostrzegawczości. Nawet przeciętnie inteligentnemu widzowi ciężko uwierzyć, że nie dostrzegła faktu, iż intencje Bruna nie są do końca czyste. Wykonuje najstarszy zawód świata tłumacząc to potrzebą wykupienia siostry... To tak bardzo oklepane! 

Uważam, ze Phoenix stanowi najjaśniejszy punkt całej produkcji. Jeśli można powiedzieć o uratowaniu jej - to z pewnością jest to jego zasługa. Włożył w swoją postać całe serce. Wiele razy miałam wątpliwości jak to jest z Bruno tak naprawdę. Jedni spisują go od razu na straty - zaopiekował się Ewą jedynie po to by ją wykorzystać, co rzeczywiście, pod koniec filmu sam przyznaje. Ja jednak jestem zwolenniczką teorii, że ten człowiek nie był zły do szpiku kości. Żywił do Ewy bardzo mocne uczucia, które niestety przyćmiewały jego zdrowy rozsądek. Pragnął jej szczęścia jednocześnie niszcząc ją jako osobę, niszcząc jej poczucie szacunku i godności. Ale - dlaczego Ewa mimo wszystko wiernie przy nim trwała? Wyczuwam tutaj jakiś zalążek syndromu sztokholmskiego. Ofiara uzależniona od swego oprawcy - czy to nie jest nasza pani Cybulska? Bruno zdawał się być jej jedyną deską ratunku, to fakt. Jednak jeśli naprawdę pragnęłaby porzucenia tego rodzaju życia zapewne byłaby w stanie to zrobić. 



Podsumowując - film niestety nie jest njwyższych lotów, co trochę rozczarowuje. Jak już pisałam wcześniej, Phoenix trochę go ratuje jednak nie do końca. Jak dla mnie lekkie rozczarowanie. Spodziewałam się tryskającego namiętnością łzawego melodramatu a otrzymałam denną, niejednolitą fabułę, która ani w jednej sekundzie nie porywa.

Brak komentarzy: