Czy
kiedykolwiek, będąc w stanie zakochania, zastanawiamy się co by
się stało, gdyby nagle osoba, którą kochamy odeszła na zawsze?
Zwykle odrzucamy takie myśli, przyjmując uproszczoną wersję, że
będziemy żyć wiecznie. Niestety, życie płata różnorakie figle.
"Samotny
mężczyzna" w reżyserii Toma Forda swoją premierę miał w
2010 roku, w rolę główną wcielił się znakomity Colin Firth
("Dziennik Bridget Jones", "Duma i uprzedzenie").
Film
opowiada historię pewnego homoseksualnego profesora, którego
partner ginie w wypadku samochodowym. George Falconer (Colin Firth) musi stawić
czoło nowej rzeczywistości, w której musi poradzić sobie bez
wsparcia ukochanej osoby. Czuje się okropnie, planuje popełnić
samobójstwo. Z pomocą przychodzi mu dawna przyjaciółka, Charley
(Julianne Moore), dzięki której bohater zaczyna powoli otwierać
się na otaczający go świat.
"Samotny
mężczyzna" nie jest historią łatwą. Ci, którzy widzą w
nim jedynie rozterki zakochanego faceta, grubo się mylą. Ford
serwuje nam wspaniały obraz ludzkich uczuć w momencie wystawienia
ich na okrutną próbę. Jest to film, podczas oglądania którego
widz zamiera. Zdaje sobie sprawę, że Falconer tak naprawdę mógłby
być każdym z nas. "Samotny mężczyzna" emanuje ekspansją
prawdziwych uczuć, których szkołę Firth, przygotowując się do
roli, opanował do perfekcji. Chwilami widz może zupełnie
zapomnieć, że to, na co patrzy nie dzieje się naprawdę.
Naturalizm oraz uniwersalność tematu sprawia, że oglądając,
wczuwamy się w życie bohaterów, jakby byli oni naszymi
najbliższymi przyjaciółmi. Zaskakuje nas również estetyką,
ciekawie zarysowanymi postaciami. Porusza temat homoseksualizmu,
który przez wielu do dzisiaj traktowany jest po macoszemu, niektórzy
boją się dotykać tego tematu, unikają jakichkolwiek z nim
powiązań.
Produkcja
dla mnie jest idealna w każdym calu. Poprzez piękną scenerię,
kostiumy (jestem fanką chłopaka, który został ucharakteryzowany
na James'a Dean'a!) i oczywiście przecudowny klimat. Na pierwszy
rzut oka możemy wywnioskować, iż reżyser jest również
projektantem. Każdy detal został dopracowany, wszystko jest na
swoim miejscu. Brak tutaj zbędnego patosu, który jest zmorą wielu
filmów o utraconej miłości. To właśnie czyni „Samotnego
mężczyznę” dziełem niepowtarzalnym.
"Samotny
mężczyzna" nie jest jednak wyśmienitą ucztą jedynie dla
oka. Równie genialna jak fabuła jest ścieżka dźwiękowa, która
wprowadza widza w stan refleksji oraz sprawia, że oddziaływanie
produkcji na jego uczucia jest jeszcze większe. Abel
Korzeniowski wykonał kawał dobrej roboty. Osobiście bardzo chętnie
wracam do soundtracku z tego właśnie filmu.
Szukając
lekkiego filmu na leniwy wieczór, odradzałabym “Samotnego
mężczyznę”. Jeśli jednak pragniecie zetknięcia się z filmem z
najwyższej półki, dającym do myślenia – nie zawiedziecie się.
Jak dla mnie 9,5/10.