Kinofilizm zaawansowany czyli o bez wątpienia najcudowniejszym uzależnieniu na świecie.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Historia ucha znalezionego w trawie czyli recenzja "Blue Velvet"

Ile razy spacerując leśnymi ścieżkami czy parkowymi alejkami zdarza nam się, w dosłownym tego słowa znaczeniu, patrzeć pod nogi? Obstawiam, że rzadko. A co, jeśli idąc spokojnie i podziwiając uroki natury naszym oczom ukazuje się coś miękkiego, nie podobnego do niczego, co mogłoby się znajdować w ziemi? Nie wiem, jak Wy ale ja jednak idę dalej i wyrzucam nic nie znaczący epizod z pamięci. 

Błękitny aksamit - w zależności od odbiorcy, sam tytuł może mówić nam wiele o filmie lub nie. Jedni skojarzyliby go od razu z płomiennym romansem a inni z horrorem, w którym znakiem rozpoznawczym seryjnego mordercy nie jest nic innego jak właśnie kawałek błękitnego materiału, znajdujący się przy ciele każdej z ofiar. Każda z tych osób miałaby trochę racji.
Film zaczyna się dosyć niewinnie. Widzimy młodego, przystojnego chłopaka, piękną zieleń dookoła oraz czyste, błękitne niebo. Jednak, gdy nasz bohater o imieniu Jeffrey znajduje podejrzane ucho, postanawia oddać je w ręce zaufanego policjanta. Jego córka Sandy opowiada chłopakowi o pewnej piosenkarce. Cała sprawa pochłania Jeffrey'a coraz bardziej a fascynacja artystką o imieniu Dorothy nie pozwala mu zapomnieć o swoim własnym "śledztwie". Jak można się domyślić, nie wynika z tego nic dobrego. 
Przepiękne melodie w tle okrutnych wydarzeń, psychopatyczny morderca z zaburzeniami osobowości i porywacz oraz piękna piosenkarka, której los jest w pełni od niego uzależniony, tajemnicze okolice, miejsca, cieszące się bardzo złą reputacją oraz młody, niedoświadczony chłopak. Ot i cały Lynch. Groteskowe, wulgarne, obleśne sceny, które jednak urzekają mistrzostwem wykonania oraz atmosfera, której nie znajdziemy w filmach żadnego innego reżysera. Kino bardzo, ale to bardzo specyficzne. Rzadko kiedy muzyka oraz scena, do której tło tworzy są tak bardzo rozbieżne w swoich formach. Przeciętny widz zapewne podczas seansu zadaje sobie pytanie: co ja tutaj właściwie robię? Przyznaję - miałam jedną jedyną chwilę zwątpienia, jednak szybko wyrzuciłam ją z głowy i oddałam się porcji magii, którą serwuje nam David Lynch. Scena, w której Dorothy w bardzo delikatny, pełen lęku sposób krąży po cukierkowym pomieszczeniu z nożem w dłoni, grążąc tym samym młodemu Jeffrey'owi jest iście mistrzowska. Nikt nie może być pewien tego, co za chwilę się wydarzy.

Kino absolutnie nie dla wszystkich. Ogrom wulgaryzmów i seksualnych odniesień zapewne może odstraszyć niejednego widza. Ja jednak mimo wszystko nie radzę z góry stawiać nad filmem krzyżyka. Zwykle jest tak, że urzekają nas produkcje, których w najśmielszych oczekiwaniach byśmy o to nie podejrzewali. Właśnie tak miałam z „Blue Velvet”, które osobiście uważam za kawał bardzo dobrego kina, ze sporą dawką surrealizmu. Osobiście polecam, szczególnie, jeśli twórczością Lynch'a wcześniej nie mieliście nic wspólnego.