Kinofilizm zaawansowany czyli o bez wątpienia najcudowniejszym uzależnieniu na świecie.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Friends with Benefits - recenzja


Nigdy nie byłam fanką filmów traktujących o 'seks friendsach'. Wydawały mi się puste, bez wyrazu, płytkie jeśli chodzi o fabułę oraz pod względem merytorycznym bardzo ubogie. Do „Friends with benefits” podeszłam z ogromną dozą sceptycyzmu oraz niepewnością. Czy zostałam miło zaskoczona? Ciężko mi to określić.

Film opowiada historię dwóch przyjaciół, którzy poznają się w pracy. Dylan (Justin Timberlake) przyjeżdża w sprawach służbowych do Nowego Jorku, gdzie poznaje piękną Jamie (Mila Kunis). Są świeżo po zakończeniu poprzednich związków, co staje się swego rodzaju spoiwem łączącym głównych bohaterów. Następnie fabuła rozwija się zgodnie z doskonale znanym schematem „przyjaciela do łóżka”. Problemy zaczynają się, gdy bohaterowie zaczynają zdawać sobie sprawę, że rodzą się między nimi pewne uczucia. 

Co mi się podobało w „to tylko seks”? Na pewno NIE podoba mi się przedstawianie seksu jako swego rodzaju towaru, przedmiotu wymiany. Bohaterowie przeżywają miłosne uniesienia w tak bardzo mechaniczny sposób, że naprawdę, chwilami przykro mi było na to patrzeć. Może nie mam racji, jednak uważam że przedstawienie tego rodzaju doznań na dużym ekranie powinno łączyć się z zachowaniem pewnych norm, o których reżyser w tym wypadku zapomniał. Patrząc na to z innej perspektywy – jak reżyser miałby pokazać stosunek skoro sami bohaterowie traktują go jako zwykły towar? W tym wypadku rzeczywiście kinomaniacy mają dość szeroki temat do polemizowania. Ja jednak będę upierać się przy swoim zdaniu. 

Jeśli chodzi o uczucia bohaterów – jestem jak najbardziej za. Wszystko rozwija się w swoim tempie, bohaterowie zaczynają swoją znajomość od dość chłodnych relacji które na przestrzeni filmu powoli ewoluują by na końcu przerodzić się w prawdziwą miłość. Lubię bohaterów, którzy od początku dokładnie wiedzą czego chcą, mają jasno wytyczone cele. Do takich postaci zaliczają się właśnie Jamie i Dylan. Moim zdaniem nie ma gorszych bohaterów niż niezdecydowane ofiary losu, pozbawione własnego zdania oraz światopoglądu.


„To tylko seks” może być bardzo ciekawą pozycją dla osób pragnących relaksu po ciężkim dniu w pracy/szkole/na uczelni. Film nie był najgorszy jednak osobiście chyba (nigdy nie mówi się nigdy!) do niego nie powrócę.