Kinofilizm zaawansowany czyli o bez wątpienia najcudowniejszym uzależnieniu na świecie.

środa, 16 kwietnia 2014

Trudna miłość w czasach II wojny światowej. Recenzja "Casablanki"


We’ll always have Paris. 

"Casablanca" jest jedną z produkcji, której raczej nikomu przedstawiać nie trzeba. Miałam z nią do czynienia już za młodych nastoletnich lat (no fajnie, brzmię jak stara ciotka) jednak jakieś pół roku temu postanowiłam odświeżyć go sobie. Moje wrażenia były zupełnie inne niż za pierwszym razem.  Balansująca pomiędzy klasycznym melodramatem i filmem noir "Casablanca" została nakręcona przez Michael'a Curtiz'a. Premiera odbyła się w Hollywood Theater w Nowym Jorku, 2 stycznia 1942 roku. Role główne zagrali wspaniali Humphrey Bogart i Ingrid Bergman. Jest to dramat, którego akcja rozgrywa się w czasach II wojny światowej.


Rick (H.Bogart), właściciel nocnego lokalu na Majorce pewnego dnia spotyka swoją dawną miłość Ilsę (I.Bergman). Dziewczyna przyjeżdża na wyspę z mężem. Mężczyzna jednak nie potrafi dusić w sobie dawnych uczuć, które odradzają się w nim na nowo. Postanawia pomóc małżeństwu w wydostaniu się z wyspy, na której robi się coraz bardziej niebezpiecznie... Przez cały czas trwania filmu Rick walczy sam ze sobą. Musi wybierać pomiędzy zdrowym rozsądkiem a uczuciami.

Film mogę określić jednym słowem: klasyka. Kto nie widział, niech koniecznie zobaczy (ale tylko w wersji czarno-białej!) "Casablanca" w moim mniemaniu sama w sobie stanowi definicję klasycznego, starego kina. Film ten w niczym nie przypomina dzisiejszych romansów, które, nie oszukujmy się - z pewnymi wyjątkami, są ujmowane w bardzo "płytki" sposób, oparty na dobrze wszystkim znanych schematach. 


"Casablanca" jest jak wino - im starsza tym lepsza. Znakomite kreacje Bergman i Bogarta na stałe wpisały się w światowy kanon gwiazd kina. Reżyser znakomicie poradził sobie z bądź co bądź trudnym tematem, jakim jest miłość w czasach wojny. W dodatku miłość nieszczęśliwa i pozbawiona happy endu. Jest to film, którego sceny zachodzą człowiekowi głęboko w pamięć. Znajdziemy tutaj wiele wątków czysto patriotycznych - za przykład niech posłuży genialna scena śpiewania hymnu francuskiego "Marsylianki", który bezpretensjonalnie "wygrywa" z niemieckim "Deutchland uber alles". 

Postrzegam ten film jako swoistego rodzaju egzamin starego kina. Oglądając go zastanawiamy się, czy rzeczywiście magia starej kinematografii jeszcze działa? Czy dzisiejszy przeciętny widz jest w stanie zobaczyć w niej coś więcej i potrafi ulec jej specyficznej formie czy grze aktorskiej, które przez lata uległy sporym zmianom? Jak dla mnie, magia dawnego kina wciąż jest żywa. Mimo, że produkcja ujrzała światło dzienne wiele lat temu, nie straciła na autentyczności a obraz ludzkich uczuć takich jak chociażby patriotyzm pozostaje uniwersalny. 

"Casablanca" jest bezdyskusyjnie pozycją obowiązkową dla każdego świadomego widza, który ceni sobie dobre kino.


źródła: oblikon.net, filmweb.pl